czekaj

10

Środa 8 września

Jak to mówią-wszystko co dobre szybko się kończy tak i nasz pobyt na Krymie był ściśle osadzony w czasoprzestrzeni. Od rana miałem wielki niesmak że muszę opuszczać tę naprawdę piękną i przyjazna dla obcokrajowców krainę. Od rana zaczęliśmy pakować bagaże żeby mieć czas na ostatnie plażowanie przed wyjazdem. Wyjazd zaplanowaliśmy na popołudnie żeby jeszcze za dnia przejechać góry. Hotel we Lwowie mieliśmy zarezerwowany tak więc bez dodatkowych zmartwień mogliśmy zaplanować godzinę wyjazdu,wiedząc że przed nami 20 godzin jazdy.

Twierdza genueńska

Ostatni znak na plaży ze "Nasi tu byli"

Nadszedł moment którego bardzo nie lubię czyli czas pożegnań. W ciągu dnia wiele czasu poświęciłem na ostatnie rozmowy z gospodarzami i kochanym rodakiem Marianem. Smutno mi było,bo mimo tego że czas pobytu był jak dla mnie za krótki to zdążyłem poznać i polubić wszystkich krzątających się w posiadłości Wiktora. Po obiedzie przyszedł czas na odjazd. Marian jak zwykle musiał czymś zaskoczyć-po kilku minutach wrócił ze sklepu z wielką bombonierką wiśni w czekoladzie i butelką Nowoswitskowo wina musującego. Poczułem się trochę zaskoczony bo przecież wydatek 60 hrywien nie był małym wydatkiem dla niego. Od tego momentu co chwilę samoistnie łzy napływały mi do oczu. Świadomość że spotkałem serdecznych Ukraińców i rodaka zmiękczała moje serce nader skutecznie. Na pożegnanie dostaliśmy zaproszenie na przyszły rok,lecz ze względu na zamiar odwiedzenia w 2011 roku kuzyna na Białorusi,obiecałem że na przełomie sierpnia i września 2012 roku powrócę do Rybacze na pewno.

Chciałem jak najbardziej oddalić moment odjazdu ale niestety czas uciekał nieubłaganie a trzeba było mieć na uwadze spodziewany przyjazd do Lwowa,żeby się po mieście nie tułać po ciemku. Ostatnie uściski,życzenia zdrowia,pomyślności i w drogę. Jeszcze długo w lusterku wstecznym widziałem Mariana machającego dłonią na pożegnanie. Płakałem jak dziecko przez większą część podróży jak tylko wracały świeże wspomnienia z wakacji które powoli przechodziły do historii.

Twierdza genueńska

Wspólny toast z Marianem

Twierdza genueńska

Reszta familii we wspólnym ujęciu z Rodakiem

W drodze powrotnej za wskazówkami przyjaciół po kilku kilometrach od Rybacze odbiłem na przełęcz co pozwoliło mi skrócić drogę do Symferopola o kilkanaście kilometrów bez potrzeby przejazdu przez Ałusztę. Dzięki Bogu podróż do Lwowa przebiegała już mniej stresująco dzięki doświadczeniom jakie zdobyłem w czasie jazdy na Krym. W okolicach Cherona zatrzymaliśmy się na jednej z giełd warzywnych i zakupiliśmy kilka melonów. Bardzo egzotycznie wyglądały pola arbuzów z usypanymi przy drodze hałdami tych warzyw. Był to okres swoistych wykopek-takie skojarzenie nasunęło mi się w odniesieniu do Polski. Generalnie po wyjechaniu z półwyspu pogoda zaczęła nas przyzwyczajać i przypominać ze to już wrzesień. Deszcz padła praktycznie w całej Ukrainie. Po minięciu Winnicy dopadły nas mgły które do bladego świtu towarzyszyły nam aż po rogatki Tarnopola. Takie warunki nie mogły nie wpłynąć na moją kondycję. Droga z Tarnopola do Lwowa zaczęła mi się strasznie dłużyć i tylko napoje energetyczne trzymały mnie w formie. Miałem jednak cały czas świadomość że wiozę rodzinę i nie mogę ryzykować zaśnięcia za kierownicą. Szczęśliwie dojechaliśmy do Lwowa gdzie znów stan ulic i przejazd przez nie był drogą przez piekło zwłaszcza że samochód znów był obciążony do granic możliwości. Do hotelu trafiliśmy bez problemu ok.godz. 10:00. Mimo pokonania trasy 1250 kilometrów po beznadziejnych drogach nie czułem aż tak wielkiego zmęczenia żeby zaraz odespać trudy podróży. W pierwszej kolejności zameldowałem Władkowi szczęśliwy przyjazd na miejsce oraz wykonałem kilka połączeń na Krym. Marian zresztą jeszcze kilka razy dzwonił do mnie nawet jak po obiedzie położyłem się zdrzemnąć-taka natura gaduły spragnionego rozmowy z rodakiem.

Twierdza genueńska

Ostatnie zdjęcie "bohatera" na tle Gór Krymskich


Ciąg dalszy wkrótce......

<<    <Back    Next>   >>