czekaj

2

Poniedziałek 30 sierpnia  9:00

Wszyscy już na nogach. Pakujemy czemadany bo o 10:00 ma przyjechać Władek żeby nas „wyprowadzić” na rogatki Lwowa. Po jego przybyciu dostaję dwie cenne wskazówki:

-nie tankuj auta do pełna bo niepotrzebnie dołożysz niepotrzebnych kilkadziesiąt kilogramów

-na setnym kilometrze od Lwowa zajedźcie do Stołowej we wsi Ozierna. Zjecie tam dobrze i tanio za grosze.

Lwów-Rybacze

Ruszamy,Boże znów te makabrycznie zepsute ulice lwowskie muszę pokonywać przeładowanym autem. Pożegnanie z moim wielkim przyjacielem i jazda w nieznane. Za radą Wałodii tankujemy za 200 hr co daje jakieś 28 litrów czyli zasięg ok. 500 kilometrów. Na setnym kilometrze zajeżdżamy do Oziernej. Stołowa działa na zasadzie szwedzkiego stołu. Na tacę kładziemy co nam pasuje a przy kasie płacimy za nasz wybór-w naszym przypadku 47 hrywien. Wszyscy życzymy sobie takich cen na Krymie.

Po posiłku ruszamy dalej,teren pagórkowaty ale drogi szerokie i niestety dziurawe z muldami i innymi niespodziankami. Mijają kolejne kilometry ich dziesiątki i setki jazda może nie jest monotonna a to ze względu na miejscowości przez które przejeżdżamy oraz zakręty. Niestety jazda po autostradzie o wiele szybciej męczy. Nawigacja wprowadza nas w centrum Chmielnickiego i tu zaczyna się problem z trasą,IGO pokazuje ulice których czasem po prostu nie ma. Po kilku minutach kluczenia staję i pytam jak wyjechać na Winnicę. Jeszcze kilka skrzyżowań i już Chmielnicki mamy za sobą. Nawet nie wiem kiedy zaczyna się szarówka,włączam światła mijania które wspomagane są przeciwmgielnymi. Taki tandem pozwala mi lepiej widzieć nierówności i niespodzianki na drodze. Mimo coraz gorszej widoczności wielu „połykaczy” kilometrów jedzie w najlepszym razie na światłach pozycyjnych. Co kilka godzin robimy postoje na wyprostowanie kości i zaczerpnięcie świeżego powietrza.

Mija 12 godzina za kółkiem. Obiecane lepsze drogi od Umania gdzieś się zapodziały. Co prawda jedziemy trzydzieści kilka kilometrów a'la autostradą ale zaraz musimy zjeżdżać na Mikołajew. Co jakiś czas oślepiany światłami z przeciwka nie zauważam dziur;po kolejnej jamie zaczyna coś ocierać w prawym tylnym kole. Podejrzewam ocieranie koła o plastikowy wkład w nadkolu choć śladów na oponie nie widać. Po przejechaniu kilku kilometrów nie wytrzymuję i staję;wyjmuję scyzoryk i odcinam część plastiku najbardziej zbliżoną do opony. Nic to jednak nie daje i na kolejnych przystankach obcinam kolejne porcje nadkola. Zaczynam się denerwować bo przed nami jeszcze jakieś 550 kilometrów a tu coś trze i trze. Na kolejnym postoju syn zauważa „opiłki” gumy na feldze. Kładę się pod samochód i po stronie wewnętrznej wyczuwam że element wahacza jest wygięty i ociera o wewnętrzną cześć opony. Nie pozostaje nam nic innego jak podniesienie Mondka i dostanie się do skrzynki narzędziowej którą przezornie zapakowałem przed wyjazdem. Kilka uderzeń młotkiem oddala wahacz od koła ale nie prostuje płaskownika do pozycji sprzed zdarzenia. Modlę się tylko żeby tylko dojechać do Rybacze a tam już jakoś naprawię usterkę.

Ruszamy dalej w drogę,odtwarzacz ściszony a my wszyscy przewrażliwieni nasłuchujemy czy wszystko w porządku. Po kilkudziesięciu kilometrach dzięki Bogu wszystko gra a Mondziu wiezie z mozołem nas do upragnionego celu. Przed nami zaczynają się pojawiać obładowane warzywami ciężarówki,Łady,i Moskwicze-wszystko to jak na złość jedzie również na południe-ciekawe dokąd i po co. Po pewnym czasie się wszystko wyjaśnia-Chersoń-zagłębie giełd warzywnych w południowej Ukrainie. Nigdy nie widziałem tylu kramow,straganów oświetlonych i czynnych całą noc z taką ilością i różnorodnością produktów.

Mijają kolejne kilometry,nawigacja zaczyna pokazywać wodę to z lewej to z prawej strony ale podgląd pozycji odbiera marzenie że już wjechaliśmy na półwysep. Jest! Jakieś budki, szlaban a na górze napis Awtonomnaja Respublika Krym. Powoli wschodzi słońce,jakieś pojedyncze drzewa wzdłuż drogi a po horyzont step i pustkowie. Wychodzę zza kierownicy,staję z podniesionymi rękoma i na głos śpiewam „W stepie szerokim,którego okiem......” W okolicach Symferopola nie chcąc ryzykować bicia rekordu jazdy na jednej kropli oleju napędowego,napełniam zbiornik tradycyjnie za 200 hr. Na 95% bym dojechał na tym co miałem w zbiorniku ale zdaję sobie sprawę że zużycie paliwa w górach na pewno przekroczy 6l/100 km. Za Symferopolem znów stresogenny odgłos z tylnego zawieszenia,staję więc macam i okazuje się że wspornika znów zaczyna się odkształcać. Przed nami ostatnie 80 kilometrów ale decyduję się jechać ostrożnie dalej.

18-godzina za kółkiem daje się we znaki-stres i wymarzone osiągnięcie celu pompują jednak takie ilości adrenaliny do organizmu że nie mam uczucia senności. Syn dla pewności zadaje mi również pytania żeby sprawdzić moją spostrzegawczość,ja jednak zdaję sobie sprawę z tego co robię i mam świadomość że jestem odpowiedzialny za całą rodzinę. Córka zmęczona do granic możliwości pyta o te góry. Pokazuję jej na horyzoncie zarysy grzbietów które wzbudzają lekki uśmieszek na jej buzi i pada komentarz-I to mają być góry????

Poglądy musi zweryfikować kilka kilometrów dalej,widok coraz mocniej zapiera dech w piersiach-kolejna dawka adrenaliny. Z góry w dół i do góry a morza ani widu ani słychu.Mijamu znak „Ałuszta” i odbijamy w lewo,kilometry robią się coraz dłuższe a droga coraz trudniejsza,pod góre co najwyżej na trójce a z góry przede wszystkim na pieredaczy z pulsacyjnym wspomaganiem hamulcami.

O 7:40 mijamyupragniony znak „Rybacze”.Morze z góry wygląda cudownie a ja mimo zmęczenia jestem szczęśliwy i dumny że szczęśliwie dowiozłem rodzinę do celu.

Rybacze

<<    <Back    Next>   >>